Ludwika Zachariasiewicz. Kobieta, która romansowała z wrogiem
Ludwika Zachariasiewicz była piękną dziewczyną z rodziny oficerskiej, która w wieku 22 lat zaangażowała się w konspirację. Jej zwierzchnicy z AK wykorzystali potencjał drzemiący w atrakcyjnej i sprytnej kobiecie i na ich zlecenie stała się damą do towarzystwa dla Niemców, a później Rosjan. Swoje losy agentki AK opisała we wspomnieniach pt. „Randka z wrogiem” wydanych przez Ośrodek Karta i Wydawnictwo Naukowe PWN.
Historia Ludwiki Zachariasiewicz jest o tyle intrygująca, że nawet historycy nie są w stanie zweryfikować niektórych nazwisk czy zdarzeń przywoływanych przez nią na kartach swoich wspomnień. Cóż może więc zwykły czytelnik taki jak ja? „Randkę z wrogiem” potraktowałam więc jako pamiętnik, zapis wojennych wspomnień, które pozwoliła sobie upublicznić, ale nie jako książkę będącą zapisem historiograficznym. Owszem, „Randka z wrogiem” odsłania pewne mechanizmy wojenne i konspiracyjne, o których mało się mówi, jak np. polecanie przez dowódców AK młodziutkim dziewczynom, by pełniły dwuznaczne role u boku wroga, ale wspomnień agentki nie można przyjmować zupełnie bezrefleksyjnie, uznawać za pewnik, bowiem nie wszystkie fakty podawane przez „Lusię” można dziś skonfrontować.
Dlaczego? Wszystko wyjaśnia wstęp Aleksandry Janiszewskiej, który warto dokładnie przeczytać, oraz świetne posłowie dr. hab. Janusza Marszalca, będące syntezą dziejów „Lusi”, czyli Ludwiki Zachariasiewicz. Zarówno wstęp, jak i posłowie są cennym uzupełnieniem wspomnień autorki. Nie można ich pominąć.
Ludwika Zachariasiewicz – polska Mata Hari?
Czym zajmowała się autorka wspomnień? Pracę w konspiracji zaczęła od spisywania informacji z nasłuchów radiowych, potem pracując w urzędzie pomagała wystawiać fałszywe dokumenty. Zajmowała się kolportażem prasy podziemnej oraz broni, aż dostała wyjątkowo trudne zadanie – została agentką. Otrzymywała pieniądze na fryzjerów i kosmetyczki, bywała w kasynach, gdzie grywali Niemcy i Polacy. Nie brała udziału w powstaniu warszawskim, gdyż na zlecenie zwierzchników wyjechała do Wołomina, gdzie miała wniknąć w struktury wroga sowieckiego. Ujawniła swoją przynależność do AK i zgłosiła chęć współpracy z Sowietami. Potem działała w komórce kontrwywiadowczej NKWD na warszawskiej Pradze. Kiedy miała już dość brutalności Sowietów, uciekła i zerwała kontakty zarówno z wrogiem, jak i zwierzchnikami AK.
Zleceniodawcy jednak ją odnaleźli – na ich polecenie trafiła do pracy w Milicji Obywatelskiej w Grudziądzu, miała nawiązać współpracę z Urzędem Bezpieczeństwa. Współpraca ta była dość bliska i niekonwencjonalna, bywała na dansingach, romansowała. „Bawię się w jakimś zatraceniu” – pisze. Ludwika Zachariasiewicz przyznała, że mogła zgubić granicę między tym, co dobre, a co złe. Społeczeństwo Grudziądza i najbliższa rodzina surowo ją za to ocenili.
Nie, to jeszcze nie koniec historii. Współpracowała z ubekami, zwiernikami z AK, z miejscowymi partyzantami, a kiedy postanowiła działać na własną rękę, została aresztowana. Była bita, torturowana, aż zaczęła zeznawać i sypać. Z więzienia wyszła w 1952 roku, potem wyszła za mąż za funkcjonariusza UB.
Dlaczego opowieść „Lusi” jest tak intrygująca
Opowieść „Lusi” powstała dzięki konkursowi na wspomnienia o czasach PRL-u ogłoszonym przez Ośrodek Karta w 1994 roku. Pani Ludwika Zachariasiewcz przysłała tak ciekawe wspomnienia, że redakcja Karty zgłosiła się do niej i nagrała długą opowieść biograficzną. Po latach, gdy ruszyły prace nad książkową wersją wspomnień, redakcja trafiła w IPN-ie na teczkę „Lusi”, która rzuciła cień na jej dokonania. Jak twierdzi autorka, na wiele lat wyparła z pamięci fakt, że podczas śledztwa „sypnęła”.
Choć tytuł książki brzmi intrygująco, nie znajdziecie tu tzw. „momentów”. Pierwszoosobowa narracja jest bardzo emocjonalna żywa i szczera, ale niektórych faktów i scen autorka nie dopowiada. Lawiruje, ucina narrację, zostawiając czytelnika z przypuszczeniami.
Mój wpis nie ocenia postępowania „Lusi”, ale książkę, jednak muszę przyznać, że postawa młodej, atrakcyjnej dziewczyny rzuconej na „głęboką wodę” konspiracji, bardzo mi zaimponowały. „Lusia” nie traciła zimnej krwi dzięki urodzie i pewności siebie, które pozwalały jej czuć się swobodnie w każdym środowisku. Ponieważ często przez wiele tygodni nie miała kontaktu ze swoim przełożonym „Adamem” (nie udało się ustalić, kim był „Adam”), musiała działać intuicyjnie, na własną rękę. Czuła się wtedy samotna i wątpiła w celowość swojej misji. To przygnębienie czuć w niektórych fragmentach relacji.
Czy warto przeczytać wspomnienia Ludwiki Zachariasiewicz?
Jeśli interesuje cię historia II wojny światowej, a zwłaszcza działania Armii Krajowej, wspomnienia „Lusi” na pewno wzbogacą twoją wiedzę i odsłonią mało znane i opisywane metody działania AK. Książka spodoba się także miłośnikom biografii i wspomnień. Choć „Randka z wrogiem” nie jest ścisłym i jasnym obrazem, warto ją przeczytać, bo jak pisze dr hab. Janusz Marszalec, „jest ona ważnym świadectwem wojny i trudnych osobistych rozliczeń prowadzonych po upływie siedmiu już dekad”.
„Randkę z wrogiem” kupicie w księgarni PWN za 23,78 zł.