Czekoladowe pragnienie, czekoladowe muffinki i słodko-gorzka recenzja
Sonia Draga wyprzedawała swoje książki na targach w Rzeszowie za 10 zł – tak właśnie „Czekoladowe pragnienie” znalazło się w moich rękach, potem w torebce, a na końcu w biblioteczce. Uczciwie przyznam, nie spodziewałam się po tej książce wiele… Po pierwszych kilkudziesięciu stronach byłam pewna, że nic gorszego nie czytałam przez ostatnie lata, ale dzielnie wytrwałam do końca. Moja surowa ocena stopniowo łagodniała, do tego stopnia, że zachciało mi się upiec coś…czekoladowego. Po czekoladowych muffinkach, które zrobiłam w weekend, nie został ani jeden okruszek.
„Czekoladowe pragnienie” to druga powieść w dorobku Care Santos, za którą autorka otrzymała nagrodę literacką 34. edycji konkursu Premio Ramon Llull. Nie wiem, jak jury tego konkursu, ale ja przez pierwsze kilkadziesiąt stron miałam wrażenie, że czytam coś, co się nie pisarce wyraźnie nie udało.
Książka jest podzielona na trzy akty (niczym sztuka teatralna), rozgrywające się w Barcelonie w różnych stuleciach, które łączy… porcelanowy dzbanek do czekolady. Akt pierwszy, dotyczący czasów współczesnych, jest – moim zdaniem – fatalny i dopiero, gdy zmierza ku końcowi, zaczyna się robić dość ciekawy. Poznajemy w nim historię Sary, żony Maxa, która prowadzi w Barcelonie dobrze prosperujący sklep z czekoladą. Sara wiele lat temu była uwikłana w romans z przyjacielem męża, swoim również – znanym cukiernikiem Oriolem. Gdy ten po latach pojawia się w ich życiu, Sara zaczyna rozmieniać się na drobne w uczuciach. Ten wątek zupełnie mnie nie porwał…. Jeśli skusicie się na książkę, możecie go sobie darować i zacząć od aktu drugiego.
Znacznie bardziej interesujące są dwa następne akty rozgrywające się w XIX i XVIII wieku. Czyta się je z ogromną przyjemnością, bo nie dość, że są naprawdę wciągające, to bardzo wiarygodne historycznie. Autorka świetnie oddała klimat Barcelony sprzed wieków, wprowadziła do powieści wiele historycznych postaci, niektóre dialogi napisała wzorując się na librettach, odwoływała się do dzieł literackich, a przed wszystkim doskonale oddała ówczesną obyczajowość. To wszystko jest bardzo smakowite dla czytelnika, a dodatkowo opływa czekoladą, która, czy autorka tego chciała czy też nie, staje się główną bohaterką książki.
Dwa ostatnie akty, czyli XIX-wieczna historia Aurory i Candidy i fabryki czekolady, oraz opowieść z XVIII wieku o Mariannie, żonie wynalazcy pierwszej maszyny do produkcji czekolady, która ukrywa przed światem śmierć męża i sama staje się czeladnikiem, przeczytałam jednym tchem. Dzięki nim mogę wystawić tej książce pozytywną opinię. O istnieniu aktu pierwszego zapominam:-)
Po lekturze „Czekoladowego pragnienia” postanowiłam upiec coś czekoladowego i prostego do wykonania. Zdecydowałam się na muffinki, które w mgnieniu oka zostały zjedzone, a dzieci już zapowiedziały, że mam je upiec ponownie. Przepis jest bajecznie prosty.
Muffinki z gorzką czekoladą
Składniki:
100 g gorzkiej czekolady
300 g mąki pszennej
1,5 łyżeczki proszku do pieczenia
100 g cukru
250 ml mleka
50 g płynnego i wystudzonego masła
2 jajka
Wykonanie:
Gorzką czekoladę połam na mniejsze kawałki i rozpuść w kąpieli wodnej. Do miski przesiej mąkę z proszkiem do pieczenia i cukrem. W drugiej misce wymieszaj ze sobą mokre składniki: masło, jajka, mleko i czekoladową masę. Suche składniki połącz z mokrymi, krótko i energicznie wymieszaj je łyżką. Nałóż masę do papilotek do ok. ½ wysokości i piecz ok. 20-25 min w temp. 200 st. C.
To naprawdę proste, smacznego.
Czy interesuje Was ta książka? Może ją przekażę na konkurs na blogu, dajcie znać:-)