„Morze ciche”. Opowieść o chłopcu, który nie słyszał
Nam, słyszącym, wydaje się, że świat głuchych to świat ciszy. Pusty, bez dźwięków, ubogi, zamknięty. Cichy. Nie zdajemy sobie sprawy, jak głusi mogą odbierać świat. Ale czy na pewno jest to świat uboższy? Niekoniecznie. To świat konkretów, inny. Nie jesteśmy w stanie go pojąć. Jeśli jednak chcecie poznać go choć trochę, zanurzcie się w „Morzu cichym” (Nasza Księgarnia). Jest tu bardzo cicho i bardzo emocjonalnie. Jedyne co słyszałam, to odgłos kapiących łez, które trudno było mi powstrzymać.
Głównym bohaterem i zarazem narratorem książki jest Emilio, chłopiec, który urodził się głuchy. Ponieważ przyszedł na świat rano, jest przekonany, że rankiem rodzą się głuchoniemi, w południe głusi, zaś ci, którzy rodzą się wieczorem – potrafią wszystko. Dochodzi do wniosku, że dzieci powinny się rodzić jedynie wieczorami. Emilio jest osamotniony, nie może znaleźć bratniej duszy, jest traktowany jako dziwak lub… głupsze dziecko. Słyszy określenia „głupol” i „głuchol”. Bliska jest mu mama, ale tak naprawdę osobą, która jest jego przewodnikiem po świecie i rozumie go bez słów, jest sąsiad Javier.
„Morze ciche” – książka dla dzieci i dorosłych
Emilia nie akceptuje ojciec, pijak, który więcej czasu spędza na statku lub przy alkoholu niż z rodziną. Emilio mówi o nim „stary” lub „drań” i nie żywi do niego głębszych uczuć. Nic dziwnego – ojciec wyśmiewa niepełnosprawność syna. Kiedy wkrótce po narodzinach Laury, siostry Emilia, ojciec znika, chłopiec nie odczuwa pustki. Przeciwnie, nawet jest zadowolony, bo miejsce ojca częściowo zajmuje w jego domu Javier, sąsiad. Dobry, wrażliwy człowiek, z poczuciem humoru, który wniósł radość w codzienność Emlilia. Javier i Emilio spędzają ze sobą sporo czasu, dopiero przy nim chłopiec czuje się wartościowy, „normalny”.
Emilio zdaje sobie sprawę z niepełnosprawności. Doskonale odczytuje emocje ludzi i mowę ciała. Kiedy rodzi się jego siostra i wszyscy płaczą ze szczęścia, a mama dostaje kwiaty, schodzą się goście, błyskawicznie zgaduje, że przy jego narodzinach nikt nie płakał. „Jak się rodzisz i płaczą, to znaczy, że wszystko jest w porządku” – myśli. Jedynie Javierowi nie przeszkadza, że Emilio nie potrafi nic powiedzieć, poza pojedynczymi dźwiękami.
Książka jest adresowana do dzieci i młodzieży w wieku 6-14 lat, ale z powodzeniem mogą ją czytać dorośli. Na mnie wywarła ogromne wrażenie i bardzo mocno mnie poruszyła. Czytając scenę, w której Emilio gestami tłumaczy Annie, psychologowi dziecięcemu, ile znaczył dla niego Javier, nie mogłam powstrzymać łez. To zaledwie kilka zdań, gestów, ale kipiących od emocji.
Piękna jest scena, w której Anna demonstruje Emiliowi dźwięki, a także scena, gdy Javier tłumaczy chłopcu, czym jest szum morza.
„Morze ciche” to także opowieść o przyjaźni, rozstaniu i śmierci bliskich osób. Z jednej strony porusza trudne, bolesne tematy, z drugiej daje wiarę w sens życia i w to, że w tłumie ludzi zawsze znajdzie się ktoś, kto usłyszy nasze wołanie.
„Morze ciche”, morze łez
„Morze ciche” to nostalgiczna i poetycka opowieść, bardzo skromna w treści i ilustracjach. Nie ma w niej ani jednego niepotrzebnego słowa. Autor Jeroen Van Haele (dyrektor znanej belgijskiej firmy produkcyjnej realizującej programy telewizyjne. Po „Morzu cichym” opublikował w 2006 roku „Ook als je me niet ziet”, ilustrowaną książkę o szczęściu) jest ostrożny w ich dobrze – wszak główny bohater jest głuchy i z trudem mówi, toteż świat przedstawiany z jego perspektywy jest specyficzny.
Dla mnie książka jest tym cenniejsza, że mam doświadczenie w pracy z niesłyszącymi dziećmi. Po ukończeniu podyplomowych studiów logopedii przez rok pracowałam jako terapeutka niesłyszącego rodzeństwa. To było wyjątkowe doświadczenie i do dziś jestem pod wrażeniem postępów, jakie te dzieci robiły w nauce.
Wiele miesięcy temu opublikowałam na blogu wywiad z mamą tych dzieci. Przeczytajcie koniecznie, jakim trudom muszą stawić czoła dzieci niesłyszące i ich rodziny.
Zachęcam Was do lektury „Morza cichego”. Niewiele jest książek, które potrafią wycisnąć ze mnie łzy. Choć dużo czytam, to rzadko się tak wzruszam. Ostatnio zalewałam się łzami (wcale nie przesadzam) przy „Wyborze Marty” Lidii Witek. Było to półtora roku temu.