Oko Kuby. Historia chłopca, któremu rak chciał zabrać wzrok
Kuba Szczepański z Rzeszowa miał 3 miesiące, gdy w jego oku zdiagnozowano nowotwór. Najpierw brał chemię, potem lekarze usunęli mu oko. Miesiąc po operacji rodzice usłyszeli kolejną diagnozę: rak w drugim oku i widmo kolejnej operacji. Jedyną szansą na ocalenie jedynego oka okazała się operacja w Anglii, nierefundowana przez NFZ. Koszt – 300 tysięcy zł! Takiej sumy rodzice nie mieli. Wtedy z pomocą przyszedł Ireneusz Słupski, szef mamy Kuby, który poruszył Internet. I stał się cud! W ciągu 3 dni internauci wpłacili 600 tysięcy złotych! Dwa razy więcej! Niestety, w Anglii lekarze nie umieli pomóc Kubie. Oko udało się uratować dopiero w USA. Dziś Kuba ma trzy lata. Jego mama wspólnie z Ireneuszem Słupskim napisała książkę pt. „Jak Internet ratował Kubę”. Książkę, której nie chciało wydać żadne wydawnictwo, a która zachęca ludzi do mnożenia pomocy. Drugie wydanie książki nosi tytuł „Zatrzymać dzień”.
Dlaczego nie chciano jej wydać? „Bo słowa matki są za mocne” – usłyszeli autorzy. Bo rozdział „Gdzie Ty jesteś, Boże mój?” powinien zostać zmieniony… Bo… Osobiście, dziwię się, ponieważ historia Kuby jest tak wspaniałym tematem na poczytną książkę, że na pewno dobrze by się sprzedała… Ale może lepiej się stało, że nikt nie chciał jej wydać? Mam Kuby – Wiola Szczepańska i jej szef -Ireneusz Słupski wydali ją sami z pomocą drukarni i teraz jest ona cegiełką, z której dochód pomaga dzieciom widzieć świat. Książkę „Jak Internet ratował Kubę” można kupić przez stronę OkoKuby.pl , na stronie Fundacji PodajDalej.net i Allegro w cenie ok. 40 zł z przesyłką. Jeśli ją kupisz, pomożesz uratować oko dziecka, które – tak jak kiedyś Kuba – czeka na operację.
Dzięki temu, że „Jak Internet ratował Kubę” został wydany samodzielnie przez autorów, mają oni pełną kontrolę nad sprzedażą i mogą przekazać wpłaty za książkę na leczenie tych, którzy potrzebują pomocy. Wiola i Ireneusz mnożą pomoc i zachęcają, by mnożył ją każdy z nas.
Tematycznie – hit, wydawniczo – do dopracowania
Gdybym miała oceniać tę książkę tak jak każdą inną ukazującą się na rynku, moja opinia nie byłaby zbyt entuzjastyczna. Ponieważ Wiola i Ireneusz przy książce pracowali sami, nie mając doświadczenia w tym temacie, jest tu dużo niedociągnięć wydawniczych: brak korekty, redakcji, dobrego opracowania graficznego, łamania, to trochę utrudnia czytanie. Ale do książki „Jak Internet ratował Kubę” nie można stosować tych kryteriów jako istotnych. Nie zwracajcie na nie uwagi. W książce chodzi o coś innego. Przecinki mają tu trzeciorzędne znaczenie. Zlekceważcie ich braki.
Tematycznie -książka powinna zostać bestsellerem. Jako czytelniczka i matka dwójki dzieci jestem poruszona dramatem, jaki spotkał rodzinę Wioli i Grzegorza Szczepańskich, oraz tym, jak stawili mu czoło. To książka o sporym ładunku emocjonalnym, bardzo szczera i osobista. Wyciskająca łzy, ale i uwalniająca w czytelniku ogromne pokłady energii. Motywująca do działania. Pozwalająca wierzyć, że cuda się dzieją i w Internecie, i tuż obok. Historia Kuby – „przypadku nierokującego”, beznadziejnego z medycznego punktu widzenia – jest dowodem na to, że nie ma beznadziejnych przypadków i sytuacji bez wyjścia. Zarówno Wiola (imponowała mi, kiedy czytałam, jak bardzo kryła przed Kubusiem swoje łzy, chcąc mu oszczędzić tego widoku), jak i Ireneusz uświadamiają nam, że tak wiele od nas zależy, tylko musimy zacząć działać i nie bać się prosić o pomoc. Nie wolno siedzieć w kącie i czekać. Trzeba działać, prosić o pomoc, pomagać, udostępniać apele o pomoc. Podawać ją dalej. Nagłaśniać.
Zaimponował mi też Ireneusz, który w ciągu 20 godzin stworzył stronę OkoKuby.pl, nie mając pojęcia o tworzeniu stron, a potem mocno zaangażował się w zbiórkę na operację chłopca. Wzruszające jest to, że będąc szefem Wioli podarował jej rodzinie o wiele więcej niż nakazuje ludzka przyzwoitość. Brawo Panie Ireneuszu! Pańska postawa pozwala uwierzyć w ludzi, w ich dobroć, bezinteresowność. Gdyby nie Pańska inicjatywa… czy Kuba by dziś widział?
600 tysięcy zł w trzy dni, 15 tysięcy listów w zamian
Tradycyjnie, nie dowiecie się z mojej recenzji zbyt dużo o losach Kubusia i jego rodziny. To wszystko jest w książce, przeczytajcie ją koniecznie. Zobaczcie, jak dużo zależy od nas samych. Kupcie książkę, pomóżcie dzieciom. „Jak Internet ratował Kubę” zawiera w sobie kilka niespodzianek, a jedną z nich widzicie na zdjęciu powyżej:-)
Internauci w ciągu trzy dni od ogłoszenia apelu w Internecie, wpłacili na rzecz Kuby 600 tysięcy złotych, choć operacja w Anglii miała kosztować 300 tysięcy. Czy to nie piękne, że tylu ludzi jednoczy się z jednym potrzebującym serduszkiem? Rodzice Kubusia, choć mogliby zatrzymać dla siebie pozostałą kwotę (np. na rehabilitację Kuby), postanowili podać ją dalej. Teraz pora na Ciebie. Kup książkę – dołożysz swoją cegiełkę.
Wiola i Grzegorz nie pozostali obojętni na taką skalę pomocy. Kiedy Kuba wyzdrowiał, Wiola przez kilka miesięcy odręcznie pisała listy do tych osób, które wpłaciły pieniądze na leczenie jej syna (15 tysięcy osób, do których miała adresy). Jakież było zdumienie pań w okienku, gdy usłyszały, że Wiola chce 15 tysięcy sztuk znaczków. W centrali powiedzieli, że nie było takiego zamówienia w historii poczty i… poczta również pomogła.
„Jak Internet ratował Kubę” to piękna książka z happy endem. Choć trochę w niej niedociągnięć, o których pisałam na początku, uważam, że jest to jedna z potrzebniejszych na rynku książek. Nie wiem, czy napisano wcześniej o książkę o tym, jak organizować akcję pomocy w Internecie. Ireneusz Słupski wyjaśnił to w prosty i klarowny sposób, a Wiola Szczepańska, bez żadnych stylistycznych ozdóbek i znajomości technik pisarskich, w naturalny i wzruszający sposób oddała całą gamę emocji.
Kiedyś apel rodziców Kuby na Facebooku uruchomił lawinę pomocy. Teraz może zrobić to książka!
Zaglądnij koniecznie na facebookowy profil Kuby Szczepańskiego i jego rodziców – polub go.
Jakiś czas po publikacji tego wpisu ukazało się drugie wydanie książki pod tytułem „Zatrzymać dzień”. Otrzymałam od Wioli Szczepańskiej dedykację, która mnie wzruszyła. Zobaczcie:
Jako ciekawostkę dodam, że na okładce książkę poleca moja koleżanka po fachu, Alina Bosak, z którą razem pracuję:-)