„Ostatni pilot myśliwca. Wspomnienia”.
Zaskakujące, ile można dowiedzieć się o drugiej wojnie światowej, nauce pilotażu, rzeczywistości powojennej na świecie, PRL-u oraz o światowej architekturze z relacji jednej osoby! Książka „Ostatni pilot myśliwca. Wspomnienia” Jerzego Główczewskiego, wydana przez PWN, to skarbnica informacji. Mam wrażenie, że czytając ją, uczestniczyłam w lekcji historii, na którą w szkole nie było czasu. To jedna z najbardziej wartościowych lektur, jakie przeczytałam w tym roku.
Po cóż czytać biografię Jerzego Główczewskiego, emerytowanego architekta, a podczas wojny pilota myśliwca Dywizjonu 308? Cóż tam może być interesującego dla współczesnego czytelnika, który – jak podejrzewam – częściej szuka lekkiego i przyjemnego czytadła? Otóż, losy Jerzego Główczewskiego są ściśle związane z historią Polski, polskiej armii i emigracji, a także historii polskiej i światowej architektury, dlatego nie miałam wrażenia, że czytam biografię, a coś co znacząco podnosi mój poziom wiedzy powojennych czasach.
Ostatni pilot myśliwca był na targach w Warszawie
Żałuję, że nie mogłam być na targach książki w Warszawie. Pan Jerzy Główczewski był tam gościem i podobno zrobił duże wrażenie nienaganną prezencją. Elegancki, modnie ubrany, wyprostowany 95-letni dżentelmen spotkał się z przyjaciółmi, rodziną, znajomymi oraz czytelnikami. Gdybym mogła, na pewno stałabym w kolejce, aby porozmawiać z autorem wspomnień, podziękować za napisanie tej książki i pogratulować znakomitej pamięci.
Książka jest pełna anegdot, których bohaterami są postacie dobrze większości z nas znane, nawiązań do wydarzeń politycznych oraz kulis powstawania wspaniałych obiektów architektonicznych. Przewijają się tu takie nazwiska jak: Daniel Passent, Jaroslaw Iwaszkiewicz, Leopold Tyrmand, Lech Wałęsa, Jerzy Kosiński, prof. Kazimierz Michałowski, nazwiska znanych generałów, polityków, premierów i prezydentów. Spomiędzy kart wyrastają znane budowle – Stadion Dziesięciolecia w Warszawie, warszawskie osiedla, starożytne miasta Asuan, centrum Ottawy, Nowego Jorku czy zabudowań Suazilandu (Królestwo Suazi w Afryce).
Oczywiście, są też obrazy wojenne, od których rozpoczyna się książka: niepokój z przedednia wojny, wybuch II wojny światowej, zbombardowana Warszawa i surowa ocena powstania warszawskiego. Dzięki rozległym opisom, wielowątkowości – i zapewne znakomitej pamięci autora oraz notatkom i rysunkom, które czynił na froncie – jego wspomnienia czyta się niczym sagę obejmującą kilkadziesiąt lat, od międzywojnia do współczesności. Książka jest niesamowicie ciekawa i pozwala poznać te fragmenty historii, które są nieco mniej znane, ale tak samo ważne.
Pisana jest w formie wspomnień, i choć autor trzyma się chronologii wydarzeń, to często komentuje je z perspektywy czasu, jaki upłynął. Ponieważ biografia pana Główczewskiego mocno wpisana jest w scenariusz II wojny światowej oraz historii architektury, czytelnik ma co czytać. To prawie 800 stron, które wcale mnie nie zmęczyły, lecz podsycały ciekawość.
Moją uwagę przykuły fragmenty, w których autor opisuje swoje doświadczenia wojenne, znacznie różniące się od losu jego rówieśników. Przedstawię je w skrócie, posiłkując się informacjami ze strony Polish Air Force. 4 września 1939 r., Jerzy Główczewski z ojczymem odjechał z Warszawy na wschód – do Lwowa, potem dalej na południe. W dniu napaści ZSRR na Polskę przekroczył granicę z Rumunią. W listopadzie 1940 r. w okresie gwałtownych przemian politycznych w Rumunii postanowił uciec na Bliski Wschód. Po długiej podróży znalazł się w Tel Awiwie, gdzie zdał maturę.
Potem zgłosił się do polskiej placówki wojskowej. Jako szeregowiec przeszedł wstępne przeszkolenie w Palestynie, po czym został wysłany do ośrodka zapasowego Samodzielnej Brygady Strzelców Karpackich w Sidi Bishr koło Aleksandrii w Egipcie. Następnie został skierowany do portu Agami (również koło Aleksandrii), gdzie pełniąc służbę wartowniczą oczekiwał przerzutu do oblężonego Tobruku.
Walczył też na drugim froncie – w Polskich Siłach Powietrznych na froncie zachodnim, jako pilot myśliwca w Dywizjonie 308. 1 stycznia 1945 r. wziął udział w słynnej bitwie nad Gandawą i w rejonie lotniska St. Denijs-Westrem zestrzelił Focke-Wulfa 190. Został trzykrotnie odznaczony Krzyżem Walecznych za służbę w czasie II wojny światowej.
Po wojnie skończył architekturę na Politechnice Warszawskiej i brał udział w odbudowie Warszawy. W 1962 roku wyjechał do USA, gdzie pracował dla Fundacji Forda i ONZ oraz wykładał architekturę w Instytucie Pratta w Nowym Jorku. Po kilku latach spędzonych w Ameryce został dyrektorem projektu rozbudowy starożytnego miasta Asuan.
Ostatni pilot myśliwca został wziętym architektem
Powojenne losy autora są równie barwne. Ponieważ pan Główczewski brał udział w odbudowie Warszawy i budowie Stadionu Dziesięciolecia, wiele dowiadujemy się o kulisach tych wydarzeń, a także o „projektowaniu pod dyktando władz” i omijaniu wytycznych.
Smutne są sceny, w których autor opisuje starania o paszport i możliwość wyjazdu za granicę, zaś przejmujące te fragmenty, gdy wspomina spotkania z agentami, którzy chcieli wykorzystać go do nawiązywania kontaktów zagranicznych. Jerzy Główczewski, człowiek honoru, nigdy nie zgodził się na współpracę. Jako osoba o znaczącym dorobku i kontaktach na całym świecie był za to stale obserwowany i fotografowany, założono mu bogate archiwum
Wzruszyły mnie sceny osobiste – opis chwili, gdy spotkał swoją przyszłą żonę i jak się jej oświadczył; a także duży szacunek i podziw, jakim ją darzył.
Mogłabym jeszcze wiele napisać o autorze i o książce, jednak najlepiej będzie, jak ją sami przeczytacie. Spędziłam nad nią kilka wieczorów, ale było warto!