Czekałam z tym wpisem na Wielkanoc. Nie chciałam publikować go wcześniej. Wiem, że pewnie ścigasz się z czasem, żeby zrobić zakupy, porządki i upiec coś pysznego… A może robisz to właśnie teraz, tak jak ja? Usiądź na chwilę, odpocznij i przeczytaj historię pewnego cudu, który zdarzył się kilka lat temu w Chille. Pamiętam jak dziś tamtą tragedię… Szczerze? Nie dawałam szans, nie wierzyłam, że ktokolwiek wyjdzie stamtąd żywy. A wyszli wszyscy. To nie mógł być przypadek.
Kilka dni temu przeczytałam książkę pt.
„Cud w kopalni” od
Wydawnictwa eSPe. Napisał ją Jose Henriquez, górnik z kopalni San Jose na pustyni Atacama w Chille. W sierpniu 2010 roku wraz z 32 innymi górnikami został uwięziony 700 metrów pod ziemią. Czytaj: zostali pogrzebani żywcem.
Dla mnie to były szczęśliwe wakacje. Byłam w pierwszej ciąży, cieszyłam się moim szczęściem, odpoczywałam, czytałam, przeżywałam ciążowe dolegliwości i nowe kilogramy, których przybywało mi w ekspresowym tempie. Takie tam rozrywki ciężarnej🙂 Tego lata świat dowiedział się o tragedii w Chille. Ja też ją śledziłam.
|
Cud w kopalni |
Media na wszystkich kontynentach informowały na bieżąco o stanie poszukiwań górników uwięzionych głęboko pod ziemią. Już po kilku dniach wyrokowano, że nie żyją. Nikt nie dawał im szans, ale sonda ciągle drążyła kopalnię i czyhając na jakikolwiek sygnał z dołu. Wszyscy w napięciu oczekiwali na jakiś znak. Żony, dzieci, sąsiedzi przeżywali wielki dramat. Gdyby górnicy nawet przeżyli tąpnięcie, wody starczyłoby na kilka dni, jedzenia także, gdyż schron był skromnie wyposażony, i panowała w nim wysoka temperatura.
Ale.. po 17 dniach górnicy usłyszeli sondę, która – co ważne – zboczyła z sondowanej trasy i nawiązali kontakt z ekipą ratunkową. Był to dzień, kiedy 33 mężczyzn zjadło ostatnią rzecz, jaka znajdowała się w schronie kopalni. Puszkę tuńczyka. Ugotowali z niej zupę, na wodzie przemysłowej nie nadającej się do picia (taką pili przez wiele dni). Następnego dnia nie mieliby już nic… Na uwolnienie czekali 7 i pół tygodnia, bo tyle trwała niezwykle skomplikowana akcja ratunkowa. Grupie górników pod ziemią przewodził Jose, który doświadczył w życiu kilku tragedii (pracował w kilku innych kopalniach, gdzie również dochodziło do śmiertelnych wypadków). Wcześniej był umiarkowanie religijny; w kopalni stał się przywódcą, który podnosił kolegów na duchu, organizował wspólne modlitwy i dodawał otuchy. Dzięki temu przetrwali. – Nie mieliśmy innej alternatywy od Jezusa – powiedział później. Po wyjściu z kopalni górnicy przyznawali, że Bóg był tam obecny pośród nich.
„Wielu twierdziło później, że wydobycie z ziemi trzydziestu trzech górników z chilijskiej kopalni San Jose było cudem. W istocie. Był to jednak zaledwie jeden z cudów, jakie wydarzyły się w tej kopalni i w życiu ludzi, którzy przeszli przez tę ciężką próbę”.
Książka traktuje nie tylko o wydarzeniach w kopalni San Jose. Jest to również opowieść o Jose i jego rodzinie oraz o powodach, za sprawą których Jose zatrudnił się w tej kopalni, uważanej zresztą za niezbyt bezpieczną. O jego przemianie, która dokonała się w kopalni. O tym, jak jego życie zmieniło się po wyjściu z kopalni, gdy zaczął jeździć po świecie i głosić Ewangelię. On, prosty robotnik, przemawiał przed różnym audytorium. Wśród jego słuchaczy był także prezydent USA Barack Obama.
|
Świadectwo wiary górnika z kopalni San Jose |
Książka ma pewne niedoskonałości. Uważam, że mogłaby powstać niezła true story trzymająca w napięciu do ostatniej strony, ale musiałby ją napisać ktoś inny, ewentualnie współautor. Zbyt mało jest tu, lub zbyt ogólnikowo zostały potraktowane, dialogi między górnikami. Chciałabym przeczytać więcej rozmów między nimi, chciałabym poznać każdego z osobna. Nie znaczy to, że „Cud w kopalni” źle się czyta. Przeciwnie, czyta się w ją bardzo dobrze (w jeden wieczór do poduszki), a pierwszoosobowa narracja jeszcze przyspiesza tempo czytania. Wszelkie niedoskonałości jednak wybaczam, bo jest to książka będąca świadectwem wiary, a te rządzą się innymi prawami. „Cud w kopalni” jest zapisem emocji, myśli i przemiany narratora. On tu rządzi, on wyznacza tempo, eksponuje pewne wątki, usuwając w cień pozostałe.
Jaki mają zresztą sens technika, dialogi, portrety psychologiczne, konstrukcja powieści w obliczu cudu, który spotkał 33 osoby?
Żaden.
„Bóg zadziałał: usłyszał nasze wołania i odpowiedział na nasze modlitwy. I to jest najważniejszy element tej historii” – powiedział Jose.
Trudno nie przyznać mu racji.
Też wierzę, że to był cud, a nie przypadek.
„Cud w kopalni” to prosta książka. Może cię zachwycić albo rozczarować. Możesz ją połknąć albo odłożyć po kilkunastu stronach. Twój wybór.
Tym wpisem życzę Wam Zdrowych i Pogodnych Świąt Wielkanocnych!
Nie czekajcie na cud. Cuda dzieją się tuż obok.
Ja właśnie patrzę na roześmiane buzie moich dzieci.