Mój wiersz dla babci w rocznicę Jej śmierci
Szesnaście lat temu, 5 czerwca 2000 roku, po długiej chorobie i w ogromnym cierpieniu zmarła moja babcia Emilia. Cicha, skromna, dobra, łagodna. Chodzący anioł… nie… leżący, bo babcia wiele miesięcy spędziła w łóżku. Kilka tygodni po pogrzebie przyśniła mi się.
W śnie podlewałam pelargonie na wysokim kwietniku. Stałam akurat na drabince, gdy kątem oka zauważyłam, że ktoś lub coś niezwykłego zmierza od domu sąsiada wprost do mnie. Upuściłam konewkę. To była babcia Emilia. Stanęła przede mną i zapytała, czy się za nią modlę. Powiedziałam, że tak, ale chyba mogłabym modlić się więcej. Ten sen bardzo utkwił mi w pamięci i dość dobrze zachowałam jego obraz.
Postanowiłam ubrać go w słowa po wielu latach, tuż po tym, jak rok temu napisałam dwa wiersze na Ogólnopolski Konkurs Poetycki im. Stanisławy Kopiec. Jeden z tamtych wierszy zadedykowałam babci Annie, dlatego postanowiłam napisać utwór dla drugiej babci.
Publikuję go, choć zdaję sobie sprawę, że ma mankamenty pod względem artystycznym. Jednak nie ma to dla mnie większego znaczenia. Ten wiersz to taka moja „modlitwa” do babci Emilli, zachowanie jej pamięci. A może po prostu spłata długu…
Święta Emilia Cierpiąca
Stąpała ostrożnie.
W aureoli cytrynków
tonęła w kroplach wieczornej rosy,
w zbożu i morzu bławatków.
Zejście miała niczym Matka Boska,
która poprzedniej wiosny zeszła na ziemię
ze Staszkowego drzewa, usiadła i zapłakała
(tak mówił, ale czy to prawda, nikt nie wie).
Obie podobne jak dwie krople łez.
Staszkowa Matka Boska Bolesna
I Babcia Emilia Cierpiąca.
Szła wprost do mnie bosymi stopami bez palców.
w zbożu i morzu bławatków.
Zejście miała niczym Matka Boska,
która poprzedniej wiosny zeszła na ziemię
ze Staszkowego drzewa, usiadła i zapłakała
(tak mówił, ale czy to prawda, nikt nie wie).
Obie podobne jak dwie krople łez.
Staszkowa Matka Boska Bolesna
I Babcia Emilia Cierpiąca.
Szła wprost do mnie bosymi stopami bez palców.
Konewka wypadła mi z ręki.
Zadrżałam,
choć wiedziałam, że niesie dobrą nowinę,
którą wyleżała pod ciężarem pierzyny.
Jej ciche westchnienia na łożu życia i śmierci
(nie boli tak bardzo – myślałam)
Musiały być głosem wołającej na pustyni
Drobnej babci w wielkie wątrobowe plamy.
A teraz szła niczym hebrajska królowa
Wśród ptaków, motyli, pszczół i biedronek
W lekkiej sukience i z wiankiem cytrynków nad głową.
Nie zapłakałam nad rozlaną wodą.
Zeszłam z drabiny wprost pod stopy bez palców
Cierpiącej Babci Emilii
– Modlisz się za mnie?
– Za mało.
– Módl się.
– Będę.
Nie zdążyłam ucałować tych stóp.
Już jej nie było.
Już jej nie było.
Cytrynek usiadł mi na ramieniu.
Czy tego letniego wieczoru
Przyszła do mnie Babcia Emilia
Przyszła do mnie Babcia Emilia
czy Matka Boska?
Obie podobne jak dwie krople łez.
Obie podobne jak dwie krople łez.