Seks, kłamstwa i Jesień w Brukseli. Najlepsza powieść Katarzyny Targosz
Z „Jesienią w Brukseli” Katarzyny Targosz mam spory problem. Nie wiem, czy książka faktycznie jest aż tak dobra, żeby bez mrugnięcia polecić ją wszystkim; czy też sympatia do autorki i stały kontakt z nią całkowicie przesłoniły mi w miarę obiektywną ocenę jej dokonań pisarskich. A może i jedno i drugie mają ze sobą coś wspólnego? „Jesień w Brukseli” to powieść obyczajowa, która w treści bazuje na uczuciach, a w formie – na dialogach. To duże wyzwanie dla autora, bo – moim zdaniem – uczucia jest łatwiej opisywać niż mówić o nich w pierwszej osobie. I jeszcze publicznie zidentyfikować się z bohaterką swojej książki! Katarzyna Targosz ma silne wsparcie w blogosferze (moje też), która zachwyca się „Jesienią w Brukseli”. Czy to jednak wystarczy, że powieść wybije się spośród innych, jakie ukażą się tego lata? Pokaże czas i czytelnicy.
„Jesień w Brukseli” to jedyna książka, którą kupiłam w dniu premiery. Nigdy wcześniej nie stałam przed drzwiami księgarni ani nie polowałam w Internecie z myślą, że muszę być jedną z pierwszych osób, która daną książkę przeczyta. Wszelkie inne nowości trafiały do mnie zwykle później, gdy emocje po ukazaniu się stygły, może poza „Wyspą Łzą” Joanny Bator, którą kupiłam kilka dni po jej premierze. Ale „Jesieni w Brukseli” byłam szalenie ciekawa, zwłaszcza że kilka miesięcy wcześniej przeczytałam „Wiosnę po wiedeńsku” – pierwszą książkę Katarzyny Targosz, a potem autorka udzielając mi wywiadu, jeszcze bardziej mnie zaintrygowała.
Przytoczę Wam fragment naszej rozmowy:
Katarzyna Targosz: (…) Pytałaś, ile mam wspólnego z Katariną, bohaterką „Wiosny…”, a ważniejsze pytanie, to ile mam wspólnego z bohaterką „Jesieni…”.Katarzyna: Jak Cię zapytam ile, to pewnie znów odpowiesz mi przekornie…
Katarzyna Targosz: Trochę boję się tej odpowiedzi, ale gdy się powiedziało „a”, trzeba mieć odwagę powiedzieć „b”. To ja.
Katarzyna: Teraz tym bardziej chcę przeczytać „Jesień w Brukseli”…
Katarzyna Targosz: Też chcę byś ją przeczytała:) Jestem bardzo ciekawa reakcji czytelników. To książka, która powstała zupełnie z innych pobudek niż pierwsza (…) „Jesień…” jest w pewnym sensie rozrachunkiem z przeszłością, napisana dlatego, że po prostu musiałam to zrobić… Stworzona z bardzo głębokiej wewnętrznej potrzeby. Ale na ile te emocje, tak ważne dla mnie, będą poruszające i interesujące dla czytelników, tego nie jestem w stanie przewidzieć. (…)
Po czymś takim wiedziałam, że „Jesień w Brukseli” muszę przeczytać, choć zwykle sięgam po inny rodzaj książek, co wiecie obserwując moje wpisy. Lubię książki, które sieją w sercu i głowie totalne spustoszenie; oraz takie, które – jak powiedział kiedyś Stendhal – są „zwierciadłem przechadzającym się po gościńcu” i pokazują prawdziwe życie, bez zbędnych różowych ramek. Po lekturze debiutanckiej powieści Katarzyny Targosz, pisarkę zaszufladkowałam jako bliską myśli Wisławy Szymborskiej – Czytanie to najpiękniejsza zabawa, jaką sobie ludzkość wymyśliła. Bo czytanie „Wiosny po wiedeńsku” było właśnie zabawą, lekką, świeżą, beztroską, pełną uroku. Rozrywką niezmuszającą do głębszych refleksji. Autorka przyznawała, że chce pisać książki dające radość, wyzwalające pozytywne uczucia. W „Jesieni w Brukseli” jest inaczej: pisarka rezygnuje z wiosennej stylistyki na rzecz tonu bardziej refleksyjnego. Dużo tu refleksji, melancholii, bezradności, pustki i smutku, ale nie określiłabym „Jesieni” jako mroczną. „Jesień” na pewno jest dojrzalsza od swojej poprzedniczki. I jest zdecydowanie inna.
Konstruując postać głównej bohaterki, Konstancji (z którą wiele osób, które mają za sobą szaloną młodość albo właśnie ją przeżywają, może się identyfikować), autorka ucieka się do jednego z najpopularniejszych i najbardziej lubianych motywów literackich (nie wiem, czy słowo „uciekać się” jest tu właściwe…:-): wewnętrznej przemiany. A ta następuje w momencie ogromnego spiętrzenia zdarzeń w życiu Konstancji. Konstancja jest 30-letnią graficzką, którą wiedzie nieustabilizowane,, bezrefleksyjne życie; popełnia te same błędy, nie wyciągając z nich wniosków. W pewnym momencie Konstancja porównuje się do cielęcia prowadzonego na rzeź, z tym, że ona na swoją rzeź idzie dobrowolnie. Żyje na z pozoru niegroźnej, cicho tykającej bombie zegarowej własnej konstrukcji. I życie to do pewnego momentu jej odpowiada. Do pewnego momentu, bo wreszcie wydarzy się coś, co sprawi, że Konstancja przewartościuje życiowe priorytety. Co takiego ją spotka, że pewnego dnia zdecyduje się wyjąć zapalnik z tej bomby? Tego akurat Wam nie zdradzę. Doczytajcie sami.
„Jesień w Brukseli” napisana jest w narracji pierwszoosobowej, w formie pamiętnika (prawie dziennika) obejmującego jedną kalendarzową jesień. Akcja w większości toczy się w Krakowie i jego bliskich okolicach. Książka w dużej mierze opiera się na dialogach bohaterów (co miejscami trochę mnie męczyło), na podstawie których czytelnik poznaje bohaterów tej książki. Ci zaś są barwni, charakterystyczni, niektórzy przerysowani, dobierani na zasadzie kontrastu (Eliza i Wladi; Konstancja i Bartek). Wydaje mi się, że bohaterowie „Jesieni w Brukseli” są lepiej naszkicowani niż w „Wiośnie po wiedeńsku” i przez to są dla mnie prawdziwsi.
Czy to wystarczy, żeby Wam polecić książkę?
Pewnie nie:-)
Na koniec zostawiam największy, moim skromnym zdaniem, atut tej książki. Chodzi o pobudki, przez które powieść powstała. Bo wiecie, z różnych powodów autorzy piszą książki. Jedni mają niezaprzeczalny talent i myśli same przelewają się na papier, inni piszą, bo chcą być sławni, jeszcze inni piszą, by zarabiać pieniądze. Inni z potrzeby serca. I właśnie Katarzyna Targosz bazując na osobistych doświadczeniach, oczywiście ubranych w elementy fikcji, wyraźnie chce nam coś powiedzieć. Że cokolwiek w życiu się nie wydarzy, nieważne ile i jakich błędów popełnimy, nigdy nie jest za późno, by powiedzieć sobie stop. By zacząć żyć od nowa i znaleźć wartości, którymi będziemy się kierować.
Będę szczera: nie jest to mój ulubiony rodzaj literatury i nie do końca wierzę, że ta powieść zawojuje rynek czytelniczy (obym się myliła!!!), ale przeczytałam ją z przyjemnością; kibicuję też Kasi w jej literackich poczynaniach.
I mam cichą nadzieję, że ta książka uratuje komuś życie.
To będzie największy sukces autorki.
A nie jakieś tam dodruki czy miejsce w rankingach najlepszych książek 2015 roku czy rankingu pisarzy.
P.S. Pewnie zapytacie, gdzie ten seks i kłamstwa, o których pisałam w tytule?
W książce;-)