Dzień Ojca: Nauczył mnie żyć w zachwycie – o swoim ojcu opowiada Uta Przyboś
Z jednej strony poeta awangardowy, mistrz metafory, z drugiej czuły ojciec, spacerujący z córką i nadający imiona drzewom. Poważny literat, który nie garbił się nad biurkiem, ale kochał sport i otwarte przestrzenie. Na dobranoc, zamiast czytać córce bajki, sięgał po Mickiewicza i Sienkiewicza. Julian Przyboś – jeden z najważniejszych poetów XX wieku, nieco zapomniany, powszechnie uważany za poetę „trudnego”.
W kwietniu br. w bardzo miłych okolicznościach poznałam panią Utę Przyboś – poetkę i malarkę z Warszawy, prywatnie córkę Juliana Przybosia, poety Awangardy Krakowskiej. Obie – jako jurorki – oceniałyśmy prace nadesłane na konkurs literacki o ziemi niebyleckiej. Od dawna chciałam dowiedzieć się czegoś więcej o jej ojcu, który urodził się zaledwie kilka kilometrów od mojej rodzinnej miejscowości, a którego znam poprzez pryzmat jego twórczości i informacji ogólnodostępnych w Internecie. Pani Uta, drobna, eteryczna blondynka, z nieodłącznym uśmiechem na twarzy, całkowicie zburzyła moje myślenie o Julianie Przybosiu i jego twórczości.
W pochmurny kwietniowy wieczór w mieszczącej się w zabytkowej synagodze niebyleckiej bibliotece przeprowadziłam z Utą Przyboś wywiad, na podstawie którego przygotowuję artykuł o Julianie Przybosiu do VIP Biznes i Styl. Na potrzeby mojego bloga postanowiłam wypytać ją o wątki rodzinne, osobiste, a zwłaszcza o to jakim ojcem był Przyboś. Przeczytajcie, co pani Uta mi opowiedziała:
Katarzyna: Jak Pani zapamiętała swojego ojca?
Uta Przyboś: Jestem „późnym dzieckiem” mojego taty, bo kiedy się urodziłam, miał już 55 lat. Gdy zmarł, miałam 14 lat. Nie był typem tatusia, który gotuje zupki, chociaż nie… pamiętam jedną. Ugotował dla mnie zupę mleczną z jedną dużą kluską, choć klusek powinno być w niej więcej. Do dziś nie lubię zup mlecznych… Tata dużo mi czytał i zwracał uwagę na to co ja czytam, „przerabianie” szkolne nie obrzydziło mi ani „Pana Tadeusza”, ani powieści Sienkiewicza. Chadzał ze mną na spacery, pokazywał wspaniałość świata, nadawaliśmy imiona drzewom. Myślę, że nie mówiąc o tym, wraz z moją mamą nauczył mnie żyć w zachwycie. Był człowiekiem zdyscyplinowanym, miał w sobie taki wewnętrzny spokój i ład, ale też i czujność poetycką. Pamiętam, że chodził wyprostowany, z podniesioną głową, trochę jakby obok rzeczywistości. Nie był typem „gryzipórka” zgarbionym nad biurkiem, kochał otwarte przestrzenie, lubił sport – pływał, jeździł na nartach, nigdy nie poleciał szybowcem, ale wielokrotnie mówił jakie to musi być wspaniałe czuć pod sobą powietrze. Zastanawiam się czy nie spróbować polecieć szybowcem? Wolę jednak jazdę konną.
Katarzyna: Czy opowiadał Pani o Gwoźnicy, o swoich rodzinnych stronach?
Uta Przyboś: Opowiadał, ale do jego rodzinnej Gwoźnicy jakoś nigdy się nie wybraliśmy razem. Nawet nie wiem dlaczego. Pierwszy raz byłam tam dopiero w 1970 roku na pogrzebie taty, choć mieliśmy tam być wcześniej, ponieważ miano tam kręcić o nim film. Niestety, nie zdążyliśmy. Tata opowiadał o pastuszym życiu w Gwoźnicy, bo jako dziecko pasał tam krowy, o zabawach wiejskich chłopaków, mój świat był już zupełnie inny, ale podobną dziecięca wolność miałam w czasie zabaw na podwórku. Jego dzieciństwo w Gwoźnicy było ubogie, ale szczęśliwe, myślę, że w dużym stopniu dzięki mojej babce Helenie, która była dobrą i mądrą kobietą. Potrafiła dostrzec niezwykłe uzdolnienia swojego syna i mimo przecież niełatwej sytuacji materialnej, wykształcić go. Starsza siostra Maria wyemigrowała do Ameryki, starszy brat też zdobył wykształcenie i był nauczycielem w Rzeszowie. Na gospodarstwie ostał się brat Władek. Tata odwiedzał Władka w Gwoźnicy, chyba on też odwiedził nas w Warszawie, ale bliżej poznałam go od dnia pogrzebu. Był też niewysoki, zniszczony ciężką pracą na roli, ale miał też takie jasne oczy. Łagodne, jak ojciec, jakby stale patrzące gdzieś daleko, na widnokrąg.
Katarzyna: Czy pamięta Pani książki, które czytał Pani tato?
Uta Przyboś: Jak byłam mała i nie umiałam jeszcze czytać, nie czytał mi książek dla dzieci tylko właśnie Mickiewicza czy Sienkiewicza, może także dlatego, że w jego czasach na wsi nie było książek dla dzieci, ot tak dostępnych, więc kiedy zaczął czytać, to już poważną literaturę, klasyków…
Katarzyna: Jest Pani częstym gościem w rodzinnych stronach Juliana Przybosia. Przyjeżdża tu Pani tylko ze względu na grób taty?
Uta Przyboś: Od kilku lat regularnie przyjeżdżam do Gwoźnicy, zżyłam się z mieszkańcami, z ich problemami. I ciągle się dowiaduję się nowych rzeczy o moim tacie. Kiedyś sołtys Gwoźnicy opowiedział mi, jak to Przyboś przynosił jego rodzinie ubrania – przyznaję, że nie znałam taty z tej strony i wzruszające było to usłyszeć, inny, starszy pan, malarz opowiadał, że gdy był mały to Przyboś przychodził i dawał mu książki do czytania Poznałam też proboszcza parafii św. Antoniego, od którego dowiedziałam się, że w istniejącej do dzisiaj chrzcielnicy mój Ojciec był ochrzczony. W tym też kościółku doświadczył spotkania z aniołem…
Uta Przyboś: Od kilku lat regularnie przyjeżdżam do Gwoźnicy, zżyłam się z mieszkańcami, z ich problemami. I ciągle się dowiaduję się nowych rzeczy o moim tacie. Kiedyś sołtys Gwoźnicy opowiedział mi, jak to Przyboś przynosił jego rodzinie ubrania – przyznaję, że nie znałam taty z tej strony i wzruszające było to usłyszeć, inny, starszy pan, malarz opowiadał, że gdy był mały to Przyboś przychodził i dawał mu książki do czytania Poznałam też proboszcza parafii św. Antoniego, od którego dowiedziałam się, że w istniejącej do dzisiaj chrzcielnicy mój Ojciec był ochrzczony. W tym też kościółku doświadczył spotkania z aniołem…
Katarzyna: Dziękuję za rozmowę.
Fot. Archiwum Uty Przyboś
Kiedy zapytałam Panią Utę o to, czy stara się „ocalać od zapomnienia” popadającą, niestety, w zapomnienie twórczość swojego ojca, odpowiedziała, że dziś mało kto czyta poezję. A jeszcze poezję Przybosia?
Naiwnie wierzę, że poezja Przybosia jednak jest czytana.
Choćby teraz
Choćby teraz
Julian Przyboś – „Oczy”
Rzęsami o moje rzęsy zapaliła światło oczu…
Widzę: Obraz na staludze ramą z ognia mnie otoczył
Julian Przyboś – Do Ciebie o mnie
Zapatrzony, że samymi rzęsami
zmiótłbym śnieg z twojej ścieżki,
chwytam w zachwyt ruch twój – i gubię:
Krokiem tak zalotnie lekkim,
jakbyś wiodła ptaszka na promieniu,
szłaś przede mną – przed sobą, przed wszystkim!
Poderwany spod nóg przez wróble
twój cień w krzewie się zazielenił,
pojaśniał w drobne listki.
I zniknęłaś – w swoim śpiewie. Zamilkliśmy.
Ale odtąd zasłuchany, gdy pytam
o mnie,
od rośliny do słowa
każdy pąk się wyraża kwieciście;
kwiat rozkwita nagiej, ogromniej
we wszechkwiat.
(Gałąź wiśniowa
przewinęła się do kwiatów od liści
zwinniej,
niż wiewiórka zdążyłaby się domyślić.)