Maj, Márquez i cztery lata deszczu

Zawsze gdy w porze majowo-sierpniowej od samego rana pada deszcz, przypomina mi się historia sprzed ładnych paru lat i jedna z moich ulubionych książek: „Sto lat samotności” Gabriela Garcii Márqueza. Lektura niełatwa, wymagająca, okrzyknięta „najważniejszym dziełem literatury hiszpańskojęzycznej od czasów „Don Kichota”.

To musiały być wakacje roku 2003, a może 2004? Lipiec albo sierpień:-) Jak zwykle sporą część wakacji poświęcałam na czytanie lektur obowiązkowych na studiach, bo nie wiem dlaczego, ale obawiałam się, że w ciągu roku akademickiego nie zdążę. I chyba miałam rację. W bibliotece wypożyczyłam „Sto lat samotności”; pamiętam, że kiedy zaczęłam czytać, pogoda była paskudna. Zamiast słońca pochmurne niebo i ciągły deszcz… U mnie padało chyba przez cztery dni i groziła powódź. Czytając zastanawiałam się, kiedy w końcu przestanie, ale czym były te cztery dni w porównaniu do Macondo! W wiosce, w której Márquez umiejscowił akcję powieści, „deszcz padał cztery lata, jedenaście miesięcy i dwa dni”:-)

Tak właśnie zapamiętałam „Sto lat samotności”. W Macondo w końcu przestało padać, a ludzie powitali słońce z wielką ulgą. Podobnie jak ja. Lekturę skończyłam czytać na dzień przed zaplanowanym wyjazdem do Zakopanego w towarzystwie moich przyjaciół ze studiów. Kiedy wychodziłam z domu z ogromnym plecakiem, nadal padało. Ale już z okna w pociągu zobaczyłam słońce. Dębica wieczorem była pogodna, a Zakopane nazajutrz słoneczne, by nie powiedzieć upalne. Te kilka dni spędzone na chodzeniu po górach wspominam jako jedne z najmilszych w latach studenckich (mimo że wstawaliśmy o 4 rano, żeby wejść na szlaki przed falą turystów!). Beztroskie, radosne, nie do powtórzenia…
Wracając do „Stu lat samotności”. To wspaniała powieść reprezentująca „realizm magiczny”. Czym jest tenże realizm, nie będę tłumaczyć, bo żeby zrozumieć jego sens, trzeba po prostu przeczytać książkę. Ja z całej powieści opowiadającej skomplikowaną historię rodziny Buendiów na przestrzeni sześciu pokoleń zapamiętałam właśnie kilkuletni deszcz w Macondo. Myśląc o książce, wciąż mam przed oczami Urszulę natrętnie gryzącą ziemię…

A Wy co zapamiętaliście z Màrqueza?

Wpis o Màrquezie nie jest związany jedynie z dzisiejszym deszczem. Chciałam w ten sposób uczcić pamięć tego kolumbijskiego mistrza słowa, który wyniszczony chorobą nowotworową zmarł 17 kwietnia, tydzień przed Tadeuszem Różewiczem. Màrquez, uhonorowany w 1982 roku Nagrodą Nobla, pozostawił po sobie bogaty dorobek literacki (m.in. głośne „Szarańcza” i „Miłość w czasach zarazy”). W 2004 roku wydał ostatnią swoją książkę „Rzecz o mych smutnych dziwkach”, traktującą o wiekowym dziennikarzu, który w dniu 90. urodzin chce spełnić tłumione od lat marzenie: upojną noc z nieletnią dziewicą. Kupiłam ją tuż po tym, jak ukazała się na polskim rynku wydawniczym, będąc jeszcze pod urokiem „Stu lat samotności”. Nie zachwyciła mnie, ale też nie rozczarowała. Podobno bardziej rozczarowuje wersja filmowa „Stu lat samotności” z 2011 roku. Widzieliście ją może?

Zostawiam Was z jedną z sentencji Màrgueza: „Nie biegnij za szybko przez życie, bo najlepsze rzeczy zdarzają się nam wtedy, gdy najmniej się ich spodziewamy”

You may also like...