Autyzm u dziecka i terapia przyjaźnią. Billy, kot, który ocalił moje dziecko – moim zdaniem

Autyzm. Brzmi jak wyrok śmierci. Już samo słowo wydaje się gorzkie do przełknięcia, cóż dopiero życie z autyzmem? A Fraser miał autyzm, który nie pozwalał mu nawiązywać właściwych relacji z otoczeniem, i hipotonię, która utrudniała mu poruszanie się. Miał też (i ma nadal) wspaniałych rodziców, którzy szukając wszędzie ratunku, podarowali synowi kota ze schroniska. Lepszego prezentu nie mogli zrobić: kot na zawsze odmienił życie tej pogrążonej w smutku rodziny. Po kilku latach Louise napisała książkę pt. „Billy, kot, który ocalił moje dziecko”. W Polsce wydało ją w marcu br. Wydawnictwo Nasza Księgarnia.

Gdy byłam dzieckiem, nasz pies został wywieziony do lasu i pozostawiony sam sobie. Od tamtej pory nie nawiązałam żadnej głębszej relacji człowiek-zwierzę i nie wiem, czy to się jeszcze uda, ale Billy’ego, o którym pisze Louise Booth, pokochałam z całego serca. Inteligentny kot, nie ma co (niektórzy ludzie mogliby się od niego wiele nauczyć). I uwierzyłam Louise, która na początku nie  dowierzała swoim przypuszczeniom: dzięki przyjaźni kota autystyk Fraser otworzył się na świat i ludzi.



Na okładce: Fraser i Billy

Niby wszystko już zostało napisane. Ja jednak uważam, że życie każdego z nas nadaje się na książkę. Pilnie strzeżone tajemnice, małe i duże dramaty, pogoń za szczęściem, burzliwe związki, walka z chorobą… Codzienność po prostu.
Tak właśnie zrobiła Louise Booth. Napisała książkę o tym, co działo się w jej domu i życiu od 2008 roku. A w 2008 roku Louise urodziła pierwsze dziecko. Fraser był ściśle zaplanowanym „projektem” w poukładanej, dobrze prosperującej rodzinie Booth, ale zachłyśnięciem się szczęściem w postaci małego dziecko szybko minęło. Uszła para, która wcześniej unosiła małżonków w powietrzu. Mały Fraser płakał, wył i darł się na zmianę przez kilka miesięcy, a Louise dopadła ciężka depresja poporodowa, przez którą o mało co nie pożegnała się z życiem.



300 stron przejmującej historii…

Fraser od początku był inny niż dzieci, które znała Louise. Po kilkunastu miesiącach „walki” (inne słowo nie przychodzi mi do głowy) rodziców z własnym dzieckiem, zespół specjalistów zdiagnozował, że Fraser pozostaje w spektrum autyzmu. – Nie wiadomo, kiedy będzie chodził. Nigdy nie pójdzie do normalnej szkoły – usłyszeli rodzice. Matka poczuła, jakby ktoś wbił jej sztylet w serce. Mimo wszystko w pewien sposób pogodziła się z myślą, którą nosiła w sobie od dawna („Fraser jest inny”). Ale pewnego dnia, widząc zainteresowanie Frasera domowym kotem Tobby’m, postanowiła sprezentować dziecku kolejnego kota. Billy ze schroniska i Fraser od razu przypadli sobie do gustu, a ich przyjaźń zrodziła wielki owoc. Kot został przyjacielem dziecka i nauczycielem wielu umiejętności. Jakich, nie będę Wam zdradzać, ale podobnie jak ja, będziecie wielokrotnie otwierać usta ze zdumienia podczas czytania książki…



Louise dedykuje książkę swoim dzieciom

Jaką pisarką jest Louise? Nie oceniałam jej umiejętności, zresztą nad przygotowaniem książki czuwała agentka i zespół wydawniczy, więc ciężko powiedzieć, jak wyglądał maszynopis Louise. W każdym razie „Billy, kot, który ocalił moje dziecko” jest szczerym do bólu pamiętnikiem pisanym przez matkę, która dotknęła nieba i piekła zarazem. Louise po prostu relacjonuje kolejne miesiące, w których najpierw „znosiła” obecność Frasera, potem przyzwyczajała się do niej, by wreszcie robić wszystko, by jej dziecko było szczęśliwe.
Autorka zaprasza nas do królewskich posiadłości w Szkocji, które zamieszkiwała wraz z mężem (mąż był elektrykiem na królewskich włościach); oprowadza po zakamarkach swojego domu i ogrodu. Spora część akcji rozgrywa się w salonie, kuchni i łazience Boothów, a także w przedszkolach, do których uczęszczał Fraser. Niech Was nie zwiodą pozory: dzieją się tam rzeczy jakby rodem wyjęte z powieści sensacyjnej, a przecież to nic innego jak codzienne życie z autystykiem.

Dużym atutem tej książki jest dość surowy styl – autorka nie koloryzuje rzeczywistości, pilnuje swoich spostrzeżeń jakby w obawie, że ktoś zarzuci jej fantazjowanie, ale na szczęście dla czytelnika nie potrafi utrzymać swoich emocji w ryzach. Czułam jej bezsilność i rozczarowanie po porodzie, cieszyłam razem z nią z drobnych osiągnięć syna Louise; wzruszałam, gdy Fraser i Billy czerpali garściami ze swojej przyjaźni. Przeżywałam obawę, czy drugie jej dziecko również będzie miało autyzm? Cierpiałam, gdy poroniła trzecią ciążę. Czułam się po trochu jak spowiednik Louise, co wcale mi nie przeszkadzało.

Chciałam jeszcze zwrócić uwagę na zabieg intrygujący mnie jako czytelnika. Na pierwszych stronach udajemy się z rodziną Booth do schroniska, gdzie mają wybrać kota dla Frasera. Towarzyszy nam wiele pytań, wątpliwości… Autorka kreśli historię rodziny, ale dozuje informacje, które naturalnym rytmem wypływają na kolejnych stronach. Do końca książki nie jesteśmy pewni finału… A ten jest wzruszający. Uświadamia, jak bardzo nie potrafimy cieszyć się z tego, co dał nam los. „Billy, kot, który ocalił moje dziecko” to także mnóstwo informacji o autyzmie, jego objawach, próbach ich łagodzenia, przebiegu terapii.

Dobrze napisana, wspaniała książka, po lekturze której odetchniemy pełną piersią i stwierdzimy, że cuda jednak się zdarzają. Przeczytajcie koniecznie!

Billy. Kot, który ocalił moje dziecko
Louise Booth
forma wydania: książka papierowa
oprawa: broszurowa
tłumacz: Anna Nowak
rok wydania: 2015
liczba stron: 320
format: 135×204 mm

Dziękuję Wydawnictwu Nasza Księgarnia za przekazane egzemplarza do recenzji.

P.S. Pamiętacie spot z Bartłomiejem Topą pokazujący jak autyzm wprowadza zmysły w błąd?

You may also like...