Jak pisać o śmierci? Wiersze, treny i cytaty

Każdy z nas kogoś stracił. Bliskiego albo dalszego. Mniej lub bardziej niespodziewanie. Dawno temu lub przedwczoraj. W ogromnym cierpieniu albo z wyczekiwaną ulgą. W szpitalu, na drodze, przy pracy, we śnie… Zdarzyło się to tak szybko, za wcześnie. Dlaczego on? Dlaczego ona? Bóg się musiał pomylić… To takie niesprawiedliwe…. Ten scenariusz za każdym razem jest łudząco podobny, prawda? Tyle ludzi, tyle historii, i tak podobny koniec. Dziś chciałam Wam opowiedzieć o poezji o śmierci, a zwłaszcza przejmujących trenach Stanisławy Kopiec.
Człowiek jest śmiertelny – przecież wiadomo o tym od zawsze, ale my, ludzie, którzy na co dzień wyrzucamy z siebie potok słów, o śmierci mówić nie umiemy. W każdym razie nie wszyscy.
Jak mówić o śmierci?
Czy istnieją słowa, które potrafią oddać to, co kotłuje się w głowie i sercu?
Przynieść ukojenie? Zapomnieć? Wybaczyć?
Istnieją.  
To te, które łącząc się ze sobą, tworzą poezję. 
Jest to bardzo trudne połączenie.
Wiem, bo próbowałam dawno temu i całkiem niedawno.
Piszesz, kreślisz, wracasz z powrotem, płaczesz, zaczynasz od nowa. Piszesz, kreślisz, płaczesz. Zaczynasz od nowa. I tak tyle razy, aż uznasz, że papier wchłonął wszystko. Albo większość.
Je­dynym bólem ja­ki prze­raża mnie w śmier­ci, jest to, że można um­rzeć nie z miłości.
G. G. Marquez

 Czy jest coś gor­sze­go niżeli śmierć? Życie, jeśli prag­niesz umrzeć.

Seneka Młodszy

O śmierci napisano wiele słów. Poezja rozprawiała się z tym tematem na różne sposoby. Znamy przecież przejmujące treny Jana Kochanowskiego czy Władysława Broniewskiego. Ale dziś chciałabym Wam opowiedzieć historię, o której pewnie nie słyszeliście, a bardzo chcę, abyście ją poznali. Cykl trenów napisała także poetka Stanisława Kopiec. Tak, to ta sama, ku pamięci której od trzech lat organizowany jest konkurs poetycki. W tym roku go wygrałam, o czym możecie przeczytać tutaj.

Stanisława Kopiec, poetka z Lubeni (zm. w 2012 roku) straciła najstarszego syna Roberta. Historia jest tym bardziej wstrząsająca, że jego śmierć była tragiczna. Miał 22 lata. Utonął w płytkiej rzece, w drugi dzień Wielkanocy. We wsi trwała zabawa… Ucieleśnienie matczynych marzeń i oczekiwań, oczko w głowie, ukochany syn – jest to chyba najgorsza rzecz, jak może spotkać rodzica: przeżyć własne dziecko. Stanisława Kopiec przez rok nie znalazła słów, które mogłyby oddać jej rozpacz, ból, powracające pytanie: dlaczego??? Potem zaczęła pisać wiersze – treny, które ukazały się w małym zbiorku pt. „Seans serdeczny”. M.in. ten mały tomik dostałam jako jedną z nagród w konkursie. Przeczytałam go jednego wieczoru, w końcu poezję szybko się czyta… ale gdy kończyłam miałam oczy pełne łez. Treny Stanisławy Kopiec, są pisane tak prostym, ale tak chwytającym za serce językiem, są tak intymne, prawdziwe, że nie sposób się nie popłakać. Trzeba je tylko przeczytać w całości. Ponieważ trenów jest kilkanaście, wybrałam jeden z nich:

„Matczyna tajemnica”
Skądś wiedziałam,
że wrzucili go 
do rzeki.
Modliłam się na różańcu,
żeby się odnalazł.
od tego czssu
znalezienie Pana Jezusa
myli mi się
ze znalezieniem Roberta.
Matka Boska, 
która często zagląda
do strugi,
powiedziała, że Jej
się zdarza to samo.
Na wpół radosna,
na wpół bolesna –
to jest po prostu 
nasz
matczyna tajemnica”

Treny Stanisławy Kopiec to z jednej strony wspaniały kunszt wiejskiej poetki, ale z drugiej rozdzierające serce cierpienie po stracie dziecka. Jeśli macie możliwość, poszukajcie tych wierszy i poczytajcie (w razie czego służę egzemplarzem). Obcowanie z poezją uwrażliwia, a zwłaszcza z taką poezją;-)

Dzisiejszy wpis chciałam zakończyć dwoma wierszami. Pierwszy jest mojego autorstwa i część z Was go zna, bo już go publikowałam na blogu. Drugi to dobrze znany wiersz jednego z moich ulubionych poetów – ks. Jana Twardowskiego.

Katarzyna Grzebyk, Hania
Moja babcia Anna umarła w mroźny styczniowy poranek
nie tak to miało wyglądać Panie Boże
szpital, biała ściana, wózek i dłoń zastygająca w zdumieniu
w gasnącym smutku za kłosem zboża 
który właśnie dojrzewał w jej snach.
Chciała złapać jeszcze jeden promień słońca
ale powieka ugięła się pod ciężarem snu
i spadła na zimną szpitalną posadzkę.
Moja babcia Anna przecież chciała umrzeć w żniwa 
z kroplą potu na ogorzałym czole
z kiścią krwistych malin w ręce
albo nad talerzem wczesnych ziemniaków.
Ale nie w szpitalu! Panie Boże…
W szpitalu umierają niedołężni, starcy, chorzy, ubodzy i cisi,
nie dorodne wiejskie dziewczyny
z chabrem w oku i policzkiem tryskającym piwonią,
które jeszcze wczoraj boso tańczyły na klepisku.
Królowe pastwisk, boginie łąk, wiejskie rusałki!
Moja babcia Anna umarła w mroźny styczniowy poranek. 
To już mojo ostatnio wilijo  mówiła 
dziewięć lat temu, osiem, siedem, sześć.
Zwiędły piwonie, przyblakły chabry
Pójdź, Haniu, na zielone pastwiska
Jan Twardowski, Spieszmy się

Spieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą
zostaną po nich buty i telefon głuchy
tylko to, co nieważne jak krowa się wlecze
najważniejsze tak prędkie, że nagle się staje
potem cisza normalna więc całkiem nieznośna
jak czystość urodzona najprościej z rozpaczy
kiedy myślimy o kimś zostając bez niego

Nie bądź pewny, że czas masz, bo pewność niepewna
zabiera nam wrażliwość tak jak każde szczęście
przychodzi jednocześnie jak patos i humor
jak dwie namiętności wciąż słabsze od jednej
tak szybko stad odchodzą jak drozd milkną w lipcu
jak dźwięk trochę niezgrabny lub jak suchy ukłon
żeby widzieć naprawdę zamykają oczy
chociaż większym ryzykiem rodzić się nie umierać
kochamy wciąż za mało i stale za późno

Nie pisz o tym zbyt często lecz pisz raz na zawsze
a będziesz tak jak delfin łagodny i mocny

Spieszmy się kochać ludzi tak szybko odchodzą
i ci co nie odchodzą nie zawsze powrócą
i nigdy nie wiadomo mówiąc o miłości
czy pierwsza jest ostatnią czy ostatnia pierwszą

You may also like...