O tragicznej historii upuszczonego kubka z masłem, czyli opowiadanie „Salome, Salome…” –



Na zdjęciu Cecylia Machoś, autorka opowiadania „Salome, Salome…”

Zawsze twierdziłam, że najlepsze historie, jakie czytałam, napisało życie. Tę, o której chcę Wam opowiedzieć dziś, także. Przeczytałam ją w maju, kiedy jako pomysłodawczyni i jurorka konkursu literackiego, miałam wytypować zwycięzców. Niewielkie opowiadanie „Salome, Salome…” miało ogromną siłę rażenia. Jak dowiedziałam się później, „Salome, Salome” zostało oparte na prawdziwym wydarzeniu, które miało miejsce podczas II wojny światowej.

Jurorzy, z którymi miałam zaszczyt oceniać nadesłane na konkurs prace literackie – prof. Zenon Ożóg z Uniwersytetu Rzeszowskiego; Uta Przyboś, córka Juliana Przybosia, poetka i malarka, oraz Dorota Kwoka, poetka z Rzeszowa – na szczęście mieli podobne zdanie. „Salome, Salome” na każdym z nich wywarło duże wrażenie. Wspólnie podjęliśmy decyzję o nagrodzeniu tego opowiadania pierwszym miejscem. Jego autorką okazała się… polonistka ze szkoły w Niebylcu – Cecylia Machoś, mieszkająca w Strzyżowie. Pani Cecylia zdradziła mi, że historię Żydów niebyleckich i upuszczonego kubka z masłem, opowiadał jej teść. Postanowiła przenieść ją na papier, ale zanim wysłała opowiadanie na konkurs, podsunęła do oceny swoim córkom, nie mówiąc im, że jest jego autorką. Dobrze, że córkom tekst się spodobał, bo inaczej pewnie by nie trafił do rąk komisji konkursowej.

Praktycznie każde zdanie z „Salome, Salome…” znam na pamięć. Pani Cecylio, gratuluję Pani pomysłu, zazdroszczę warsztatu i wielkiego talentu!

Cecylia Machoś

Gratuluję również pozostałym laureatom I Ogólnopolskiego Konkursu Literackiego „O niebylecki miecz”, którym w niedzielę, 6 lipca Towarzystwo Miłośników Ziemi Niebyleckiej wręczyło nagrody.



Jestem ciekawa Waszym opinii o opowiadaniu „Salome, Salome…”. Czy Was również wbiło w fotel? Przyprawiło o gęsią skórkę? Wymusiło łzy? Przeczytajcie je, a potem podzielcie się swoimi spostrzeżeniami w komentarzu.

Cecylia Machoś, Strzyżów – „Salome, Salome…”
Woda, która była czysta i źródlana, zaczęła nabierać koloru krwi. Przerażenie ogarniało ją coraz bardziej. Czuła, że ktoś szarpie ją za ramiona i wypowiada jej imię, ale nie mogła otworzyć oczu.
– Salome, obudź się, Salome – Szmuel półgłosem wołał żonę. – Salome pobudzisz dzieci.
Ocknęła się w końcu i z ulgą przytuliła do męża.
– Znów miałam ten straszny sen. Szmuel tak się boję. – Mężczyzna gładził jej drżące plecy i szeptał: – Wszystko będzie dobrze, będzie dobrze…
Każde z nich wiedziało jednak, że świat, w którym żyją, nie jest dobry – zwłaszcza dla Żydów. Na ławie niedaleko łóżka leżało ubranie. W świetle księżyca spośród ciemnego stroju, jak światełko w ciemności odbijała się „gwiazda Dawida”, symbol przynależności do narodu wybranego. Kiedyś bycie Żydem napawało ich dumą. Wierzyli, że są wyjątkowi. Teraz wszystko się zmieniło. Docierały do nich informacje o tym, że Niemcy wszystkich Żydów z okolicy prowadzą w kierunku Rzeszowa, że specjalne transporty wywożą ich w nieznane strony. Każdego dnia czuli niepewność, nie wiedzieli, co się z nimi stanie.
Salome nie mogła zasnąć, wstała, by sprawdzić, czy dzieci są okryte. Ich widok napełniał ją dumą. W kołysce słodko spała Laja. Miała prawie rok i zaczynała stawiać pierwsze nieporadne kroki. Jej malutką, pucołowatą buzię otaczały ciemne loczki. Była taka śliczna.
W łóżku obok leżał spokojnie jej pierworodny – Frojm. Odgarnęła włosy z jego czoła, pogłaskała delikatnie głowę, uśmiechnęła się bezwiednie. W porównaniu z siostrą wydawał się taki duży, ale miał dopiero sześć lat. Patrząc na syna, przypominała sobie czasy jego narodzin oraz wcześniejsze, kiedy jako panna młoda stała pod baldachimem obok Szmuela. W blasku świec włosy męża błyszczały jak węgiel – była  taka szczęśliwa. Wyjrzała przez okno. Niebylecki rynek wciąż jeszcze pogrążony był w ciemnościach, ale na tle nieba widać było zarysy dachu synagogi. Salome zaczęła się modlić. Wraz ze słowami modlitwy do jej
serca powracał spokój, który odpędzał strach,  jak świt rozpraszający ciemności.
***
Krzyki Niemców wypędzających niebyleckich Żydów na rynek rozlegały się ze wszystkich stron. Szmuel nie rozmawiał z żoną, jedynie wzrokiem dodawał jej otuchy. Oboje wiedzieli, że ta chwila kiedyś nastąpi i, mimo że wcześniej niczego nie ustalali, każde z nich w pośpiechu wykonywało swoje obowiązki. Salome przygotowywała dzieci, ubierała je, gromadziła niezbędne przedmioty codziennego użytku. Szmuel wyciągnął ze skrytki oszczędności i ukrył w woreczku na piersi, a potem rzeczy zgromadzone przez żonę pakował w tobołki. Kiedy wyszli przed dom, zobaczyli, że oprócz znajomych Żydów na rynku zebrało się również wielu Polaków. Ich łzy świadczyły o tym, że szczerze im współczują. W pewnym momencie do Salome podbiegła Hania – szkolna koleżanka, z którą łączyła ją przyjaźń.
– Masz chociaż to – powiedziała, wtykając w ręce Żydówki garnuszek z masłem, po czym ze szlochem przytuliła Salome. Zdecydowany głos Niemca oderwał je od siebie, esesman odepchnął Hanię, a potem skierował rodzinę Salome ku pozostałym Żydom. Kobieta mocniej przytuliła trzymaną na rękach Laję, a garnuszek podała synkowi:
– Trzymaj Frojm, tylko nie upuść.
 Rozejrzała się i zobaczyła starego Schafera z długą, białą brodą, który wyglądał dostojnie niczym prorok. Widziała Salzmana, całe rodziny Fejtów, Steinmetzów. Poczuła się pewniej wśród tylu znajomych osób. Popędzani karabinami przez esesmanów ruszyli drogą w kierunku Małówki. Szmuel szedł, niosąc tobołki z ich dobytkiem, Frojm dreptał obok niego. Salome niosła Laję, która co chwilę wybuchała śmiechem, ciesząc się obecnością rodziców i nie zdając sobie sprawy z tego, co naprawdę się dzieje. Salome patrzyła na znajome miejsca i zastanawiała się, czy kiedyś je jeszcze zobaczy. Chyba podobnie myśleli inni, bo wśród maszerujących panowała cisza i tylko niekiedy można było usłyszeć czyjś szept. Obejrzała się, i w oddali ujrzała synagogę – dumę niebyleckich Żydów, miejsce modlitwy, dom Jahwe. 
– Mamusiu, dokąd idziemy? – odezwał się Frojm po raz pierwszy od wymarszu z Niebylca.
– Mówiłam ci już, że prowadzą nas do Rzeszowa – Salome starała się mówić spokojnym głosem.
– Po co? – zapytał chłopiec.
Co powiedzieć wrażliwemu, niewinnemu dziecku? Jakimi słowami je uspokoić, skoro sama była przerażona?
– Chcą nas przewieźć w bezpieczne miejsce, gdzie będą sami Żydzi – odpowiedziała.
Frojm wpatrzył się w twarz matki, jakby starał się wyczytać z niej prawdę. Nagle potknął się i przewrócił. Wypuszczony z rąk garnuszek potoczył się na drogę. Szmuel pomógł synkowi wstać, aby nie hamować marszu, a Salome podniosła garnuszek. Masło, które w nim było, pobrudziło się piaskiem.
– Nic się nie stało synku – zwróciła się do chłopca, któremu łzy napłynęły do oczu z powodu rozbitego kolana i własnej niezgrabności.
– Poniesiesz Laję? – Salome zapytała męża, a kiedy zabrał od niej dziewczynkę, skierowała się w stronę przydrożnego rowu. W fosie była czysta woda, w której chciała opłukać masło. Kiedy uczyniła kilka kroków, usłyszała huk, poczuła ból  i przewróciła się. Woda w fosie, która była czysta i źródlana, zaczęła nabierać koloru krwi. Przerażenie ogarniało ją coraz bardziej. Usłyszała krzyk, ktoś wołał ją po imieniu, ale nie mogła otworzyć oczu.

You may also like...